poniedziałek, 30 września 2013

Szaleństwo urodzinowe ;)

Kochani,

Nasze dwutygodniowe szaleństwo, otwieram ~~KONKURSEM~~, w którym Fundatorem narody jest Cukiernia Kosmetyczna CANDY's Co.!!

Do wygrania są DWIE musujące MUFFINKI do kąpieli~!


Aby wziąć udział trzeba zrobić tylko 3, ale bardzo ważne rzeczy:

1. Odpowiedzieć na pytanie: Kto był gwiazdą na I Urodzinach Cukierni Kosmetycznej Candy’s Co.? I przesłać odpowiedź na adres: lilly.divine.blog@gmail.com

2. Polubić profil Facebook’owy Cukiernia Kosmetyczna CANDY's Co. oraz Lilly diVine

3. Udostępnić ten post na swojej tablicy na Facebooku.

Ze wszystkich poprawnych odpowiedzi, Wielkie Jury wylosuje dwóch Zwycięzców~!

Czas trwania konkursu: 30.09-6.10.2013

Ogłoszenie wyników: 7.10.201

Powodzenia~!

Całuję,
Lilly

czwartek, 26 września 2013

Kalendarze

Kochane,

nowy rok zbliża się wielkimi krokami. Najlepiej widać to po wejściu do salonu prasowego, gdzie wszelkiego rodzaju czasopisma, już teraz zaczęły wypuszczać kalendarze, jako dodatki do nowych numerów. Na razie, moją uwagę przykuła agenda Czasopisma Pani. Nie uważacie, że jest urocza? :) Nie jest duża, mieści się spokojnie do torebki - a o to przede wszystkim chodzi, czyż nie? :) Nie ma w nim niepotrzebnych wkładek, które tylko zwiększają ciężar kalendarza. Jest według mnie i poręczny, i praktyczny, ale przede wszystkim ładny i elegancki. No i ta okładka ;)



Czekam z niecierpliwością na propozycje pozostałych czasopism :)

Całuję,
Lilly

wtorek, 24 września 2013

1 Urodziny Cukierni Kosmetycznej

Kochani,

w ostatni czwartek miałam tę przyjemność i byłam gościem Cukierni Kosmetycznej, która to organizowała właśnie swoje pierwsze urodziny :) Nie powiem, czułam się przez to nieco z nimi połączona stażem ;) Termin sam w sobie nie do końca mi odpowiadał, no bo jak tu szaleć i się bawić, gdy następnego dnia trzeba wstać i iść żwawo do pracy? Wcale mnie to jednak nie zraziło ;) Wróciłam do domu, przebrałam się, zrobiłam makijaż i... grzecznie czekałam aż mój R. mnie zawiezie ;)

Całość rozpoczęła się o 21:30. Na wejściu przemiłe Panie od razu odszukały moją Przyjaciółkę i mnie na liście i zostałyśmy zabransoletowane klubowym znacznikiem. Gdy tylko zrobiłyśmy krok naprzód natrafiłyśmy na witającą Gości Kelnerkę z tacą drinków na powitanie. Początek był bardzo obiecujący ;) Wraz z moja Przyjaciółką zajęłyśmy początkowo strategiczne miejsca na antresoli i obserwowałyśmy co dzieje się na parkiecie. Jednak wszyscy byli zbyt przejęci tym co miało niedługo nadejść, więc pomimo muzyki grającej już od wejścia, nikt jeszcze nie tańczył. 

Cóż to był za moment kulminacyjny? Otóż urodziny Cukierni Kosmetycznej uświetniała Pin Up Candy. Krążyła po klubie i kto chciał mógł zrobić sobie z nią zdjęcie. Chętnych nie brakowało :) Ba~! Sama też nie omieszkałam i skorzystałam ;) Choć nie wyszłam najlepiej, to i tak podzielę się z Wami tym zdjęciem ;)


Występu burleski w jej wykonaniu na żywo jeszcze nie miałam okazji widzieć, więc byłam bardzo zainteresowana czy jest tak dobra, jak opisują to jej fanki i fani na profilu FB. Choć początek występu, przynajmniej jak dla mnie, potrzebuje jeszcze dopracowania, to całość uważam za naprawdę fajnie wykonany występ. Wszystko miało sens i ciągłość, nie trzeba było się domyślać co autor miał na myśli tworząc dany układ. Występ Candy był scenką o jej, jak mniemam, nocnym szukaniu czegoś do jedzenia ;) A tym czymś były wszelkiego rodzaju słodkości, nawiązujące do produktów Organizatora imprezy.  Dopracowanie szczegółów, jak piękna mini lodóweczka, z której po jej otwarciu, non stop wylatywały bańki mydlane, zasługują na pochwałę :) Candy zaktywizowała również publiczność, co wzbudziło w nich jeszcze większy entuzjazm, a na koniec nagrodziła ich owymi słodkościami ;) Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie złośliwość rzeczy martwych. Tuba, z której miały wystrzelić, albo płatki róż, albo pióra lub coś równie zaskakującego, postanowiła po prostu nie dać się otworzyć. Candy jednak zachowała zimną krew i ładnie przeprosiła publikę, która zdecydowanie nie miała jej tego za złe :)



Później, gdy DJ znów zawładnął muzyką, ludzie zaczęli swobodnie się  bawić. Choć w różnych remiksach, to muzyka była doprawdy fajna :) Jak to kiedyś powiedział Klasyk - "lubię tylko te piosenki, które znam" ;) I tej sentencji trzymał się głównodowodzący zabawą :) Każdy mógł się pobawić, choć od razu mówię -  najdalej w retro jak się zapuścił DJ, to były lata 80.-te ;) 

Niedługo przed północą, mój nieoceniony R. przyjechał po mnie i wraz z mą Przyjaciółką musiałyśmy zaprzestać wyginania ciała ;) Ach, gdyby nie ta praca, to na pewno byśmy jeszcze poszalały ;)

Jeszcze raz przesyłam serdeczne podziękowania dla Cukiernii za wspaniałą zabawę! :)

Całuję mocno,
Lilly

PS - już niedługo wstawię zdjęcia z występu Pin Up Candy!

poniedziałek, 23 września 2013

Konkurs na 1 urodziny Lilly~!

Kochani,

Jak na swoje pierwsze urodziny, muszę przyznać, że czuję się naprawdę dojrzałą kobietą ;) Nie zmienia to jednak faktu, że strasznie szybko minął mi ten rok. W jego trakcie poznałam wiele fascynujących kobiet, które urzekają mnie swym nienarzucającym się pięknem i szykiem, wiedzą i doświadczeniem. Vintage Girl, Betty Q., Retro Chic Chick, Tess, Ina von Black - mam wymieniać dalej? ;) Przez ten czas brałam udział w wielu wydarzeniach, a w jeszcze większej ilości niestety mi się nie udało ze względu na notoryczny brak czasu. Mam jednak nadzieję, że ten nowo rozpoczęty rok będzie pod tym względem zdecydowanie lepszy ;)


Ale! Ale! Minął rok i co w związku z tym? :) 

Szykujcie się Kochani na Wielki Konkurs!

Nagrodami będą rzeczy, które mają związek z postami na blogu lub też na profilu facebook' owym Lilly, które pojawiły się w przeciągu ostatniego roku. Część z nich ufundowali Wspaniali Sponsorzy, a część ufundowałam ja.  Trochę nietypowo informacje o nagrodach podam dopiero za tydzień ;) Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni :) Ba! Na pewno będziecie ;)

Warunki uczestnictwa:
  1. Przygotuj wariację na temat "Jak wyobrażasz sobie Lilly w trakcie lub tuż po świętowaniu swoich pierwszych urodzin". Może być to grafika lub opis np. sytuacji, ale koniecznie w konwencji retro. Śmieszne, czy całkiem poważne - zależy to tylko od Waszej inwencji :)
  2. Pracę konkursową wyślij na adres lilly.divine.blog@gmail.com w tytule wpisując: "1 urodziny Lilly".
  3. Polub facebook'owy profil Lilly
  4. Przy wyborze zwycięzców brane będą pod uwagę oryginalność, piękno, nawiązanie do retro/vintage (warunek konieczny) i oczywiście "to coś" ;)
  5. Każdy może wysłać max. 3 zgłoszenia, jednak jedna osoba może wygrać tylko jedną z nagród.
  6. Przesyłając zgłoszenie, wyrażasz zgodę na publikację Twojej pracy konkursowej na stronie internetowej i profilu facebook'owym Lilly diVine.
  7. Konkurs trwa od 1. do 14. października 2013 r.
Wyniki zostaną opublikowane w ciągu tygodnia od zakończenia konkursu.

Nagrody będą wysyłane jedynie na terytorium Polski.

Powodzenia~! :)

 Lilly

UPDATE 1:

Kochani, oto Nasi Sponsorzy :)



Nagrody o jakie walczycie to:

1. Fartuch kuchenny od ilookandcook w pepitkę swoim krojem nawiązuje do stylowej sukienki na ramiączka. Pepitka dodaje uroku kobietom w każdym wieku. Mocne kontrastowe zestawienie barw podkreślone zostało przez różowe dodatki. Kwiat jest odpinany.


2. Kupon na dowolny zestaw do Boca Burgers


3. Kupon zniżkowy 20% na zakupy w Greta Vintage Store


4. Dwa zaproszenia do Atelier Urody Stalowe Magnolie na wybrany zabieg ze zniżką 30%


5. Nagroda ufundowana przeze mnie samą jest książka "Vintage. Modne dodatki w stylu retro"


 6. Wisienką na torcie jest zdjęcie Bardotek z autografami ;)


                                                    
                                                                                                  Ale czy to już koniec...? ;) Zobaczymy ;)

niedziela, 22 września 2013

Pazurki

Kochane,

wiem, wiem - mój post o tej właśnie Fryzjerni jest tak spóźniony, jak... nie wiem jak, ale zdecydowanie za bardzo~! ;) 

O czym chcę Wam napisać Moje Kochane? Ano o Atelier Urody Stalowe Magnolie


W końcu udało mi się tam dotrzeć, a nie było to zbyt łatwe, bo mieszkam na zdecydowanie drugim końcu Warszawy ;) Owszem, niby mnie to nie usprawiedliwia, ale najgorzej jest jak coś jest ani blisko, ani daleko i trzeba się zmobilizować i w końcu tam trafić. I w końcu się udało ;) 

Pani Ala, a właściwie Ałła, przyjęła mnie bardzo życzliwie :) Zaproponowała kawę, z której nie omieszkałam skorzystać i zaprowadziła mnie na tyły salonu. Dzięki temu miałam okazję rzucić okiem to tu, to tam i to co rzuca się w oczy najbardziej to smak z jakim to Atelier zostało urządzone. To co również nie umknęło mojej uwadze to zdjęcia zawieszone na ścianach. Czyje? Samych pięknych kobiet! W części fryzjerskiej można było podziwiać Marilyn Monroe, która jak zawsze cieszyła oko i oczywiście nieocenioną dla tego Atelier Betty Q. :) Kiedy przeszłyśmy już tam, gdzie Pani Ala miała zająć się moimi paznokciami, na ścianach zobaczyć można było dodatkowo przepiękną Audrey Hepburn. Czy można chcieć więcej od takiego miejsca? 

Pani Ala okazała się fantastyczną kompanką podczas mojej wizyty. Okazało się, że pochodzi z Ukrainy a i ja mam tam niemałą rodzinę ;) Potem wyszło, że mamy również podobny gust co do literatury i przegadałyśmy chyba 1/4 czasu na temat jednej z książek, którą właśnie Pani Ala czytała. Nie kryłam swojego zadowolenia zarówno z miejsca, jak i jej towarzystwa i wyraziłam to ustnie ;) Ona natomiast zażartowała, że Atelier mogłoby się reklamować jako "Ambasada Dobrego Gustu". Kochana Pani Alu - tak jest i nic tego nie zmieni! :)

Jeśli zaś chodzi o same umiejętności Pani Ali to peanów mych na jej cześć nie będzie końca :) To jak zajmowała się mymi paznokciami, sprawiało że czułam się jak w niebie. Dzięki niej wcale nie potrzebowałam żadnego masażu czy dalszego relaksu. Cóż, nie każdy ma coś takiego w palcach czy dotyku, co sprawia, że kobieta (czy mężczyzna) na fotelu automatycznie się relaksuje a jej umysł resetuje. Pani Ala to ma i to w ogromnych ilościach~! ;)

Przy okazji mego pobytu poznałam również Panią Joannę, przemiłą Właścicielkę, która obiecała mi, że jak pojawię się następnym razem, na nieco dłużej, to zajmie się moimi krnąbrnymi włosami, za co jestem jej niezmiernie wdzięczna już dziś~! :) Nie oszukujmy się, w dzisiejszych czasach, kiedy ktoś mówi że nauczy nas jak samemu sobie z czymś poradzić, to jest to uprzejmość rzadko spotykana. Tu moje serdeczne ukłony dla Pani Joasi :)

Każda z Was, która jeszcze tam nie była, musi koniecznie się wybrać :) Wiem, że kiedy stamtąd wyjdziecie, będziecie czuły się całkowicie odmienione, piękne i zrelaksowane.

Atelier Urody Stalowe Magnolie
ul. Wybickiego 12, Piaseczno
tel. 500 456 234

A oto rezultat ;) Mam nadzieję, że Wam podoba się tak samo, jak i mnie :)



Całuję Was mocno, 
Lilly




środa, 18 września 2013

Szafa a sprawa ubrań

Kochani, a właściwie Kochane, bo ten post jest stricte adresowany do Dam ;)

jak to jest z tymi ubraniami, że lubią się rozmnażać w szafach? i dlaczego zawsze kiedy kupimy sobie choć jedną bluzeczkę czy sukienkę, nagle okazuje się, że pojemność szafy skurczyła się o dobre centymetry? :) Powiem Wam szczerze, że nawet teraz nie rozumiem tej zależności.. Robię cyklicznie porządki  w szafie, a i tak mam wrażenie, że otwarcie jej grozi zawaleniem :D

Ostatnio wywiozłam trzy worki starych ubrań, w których od dawien dawna nie chodziłam. Fakt, nie lubię ich za specjalnie oddawać, bo "jeszcze przecież to założę", albo "schudnę do tego", lub ewentualnie "i tak na zimę przybiorę na wadze" :D ale w końcu trzeba było zrobić segregację. I kiedy już w szafie było w miarę luźno, otworzyłam ją kilka dni później a tu znowu wieszaka nie można nigdzie wściubić..

Lubię wieczorami zajrzeć sobie na Allegro i popatrzeć czy coś ciekawego się nie pojawiło :) Jakiś seksowny sweterek (na tę pogodę jak znalazł) czy wspaniała sukienka vintage. Kiedy coś wpadnie mi w oko, pokazuję to do oceny mojemu R. Patrzy i patrzy, ale słowa nie piśnie. W końcu muszę zapytać. "No i jak Kochanie? Ładna?  Myślisz, że będzie mi w niej dobrze?". Wiecie co praktycznie zawsze słyszę w odpowiedzi? :) "Kochanie, oczywiście że ładna, ale tak patrzę i czytam opis, a tu nic nie pisze, jakoby dodawali do tego szafę". Czy można polemizować z takim argumentem? :D Zdecydowanie nie! Ochota kupna mi przechodzi, ale tylko na chwilkę, bo przecież zaraz zrobię kolejne porządki i znowu zrobi się trochę wolnego miejsca w szafie ;) 

Podobnie sytuacja ma się co do butów. Nie mogę powiedzieć, abym miała ich zatrzęsienie, ale przy metrażu jakim dysponujemy wspólnie z R., ich ilość jest dość przytłaczająca ;) Mój Kochany R. zrobił nam swego czasu szafę oraz słupek na buty z około 12 półkami. Każda półka, w zależności od wielkości butów, mieści od jednej (w przypadku R. ;) do nawet trzech par butów. Jak sądzicie - iloma półkami dysponuje mój R.? ;) Otóż w porywach są to dwie półki :D Kiedyś miał trzy, ale niecnie jedna mu podkradłam ;) Reszta natomiast, jak się domyślacie, jest pod moim całkowitym władaniem ;)

Tu pojawia się kolejne ważne pytanie - czy ilość miejsca mi wystarcza? Nie! :) Czy potrzebuje następnej pary butów? W sumie o rzeczach oczywistych się nie mówi/ pisze ;) Czy obecna ilość mi nie wystarcza? Hmmm... No więc "te nie pasują mi do tej sukienki, te by pasowały, ale nie mają szpilki, a te gdyby mogły być choć o centymetr niższe" ;)


Dlaczego więc nie może być tak, że szafa i wszelkie jej siostry i bracia nie mogą się magicznie powiększać lub zmniejszać w zależności od naszych aktualnych potrzeb? ;) Liczę na to, że ktoś kiedyś wymyśli, jak się z tym odwiecznym dla Pań problemem uporać, gdyż prędzej byłoby mnie stać na nową i magiczną, bo chowającą się w ścianę szafę, niż większe mieszkanie ;)

Choć, jak to mówi mój R., zawsze możemy przebić się do Sąsiadki ;)

Całuje Was mocno i gorąco w ten deszczowy dzień,
Lilly


poniedziałek, 16 września 2013

Niewinność Lilly..? ;)

Kochani,

przedstawiam Wam sesję zdjęciową w wersji na biało ;)

Czy oznacza to, że Lilly jest niewinna? Polemizowałabym ;) Niewinna to zdecydowanie nie jestem, a jeśli tak twierdzę, to tylko aby się podroczyć ;)

Chce się wybielić? Być może ;)

Mam nadzieję, że zdjęcia przypadną Wam do gustu :)

Niedługo na blogu (i nie tylko ;) pojawi się kolejna, tym razem kraciasta, odsłona.  

Za wszelkie sugestie i rady, serdecznie z góry dziękuję ;) Krytykę tez jakoś przeboleję :D

Całuję,
Lilly










 







Fotograf: Anna Jędrzejec; https://www.facebook.com/anna.jedrzejec.9?fref=ts

czwartek, 12 września 2013

Prekursorka Samby, czyli Carmen Miranda~!

Kochani,

w dzisiejszym poście chciałabym przedstawić Wam postać Carmen Mirandy - wielkiej prekursorki samby. Dlaczego ona? To wszystko przez moją Szaloną Instruktorkę Klaudię Łucyk, która sprawia, że zbieram po zajęciach płuca z podłogi :) Stwierdziłam, że to bardzo dobry pomysł napisać o niej coś więcej :)

Zanim jednak przejdziemy do konkretów zapraszam tych co nie znają Carmen, jak i tych którym nie jest obca, do wczucia się w klimat samby lat 40. :)


Będąc już po pierwszej fazie, czyli po tańcu w Tutti Frutti Hat, możemy przejść do kolejnej - równie istotnej :) 


Wizerunek Carmen jest naprawdę ikoniczny. Jej imię wywołuje od razu skojarzenie z karnawałem - fantazją tropikalnej ekstrawagancji. Ona sama stworzyła swój image, czyli turban pełen owoców, kwiatów, piór i co tam jej jeszcze wpadło w ręce ;) Spódnica wisiała na jej falujących biodrach i kołysała się z rytmem. Jej nagie ramiona zawsze były w ruchu. Miała na sobie dużo za dużo biżuterii - naszyjniki zawieszone jeden na drugim, kołyszące się zbyt duże kolczyki oraz nadgarstki przeładowane bransoletami - a to wszystko by wzbudzić zainteresowanie jej pełnymi gracji ruchami. Cała fantastyczna mikstura jej kostiumu niepewnie balansowała na niebotycznie wysokich platformach, które i tak nie powodowały zwolnienia jej energicznej i żywiołowej samby. Oto Carmen Miranda!

Wykreowana przez samą siebie Carmen była, delikatnie mówiąc, żywiołowa :) Ale jej życie prywatne wcale nie było karnawałem. Jej oszałamiające kostiumy, tryskające życiem występy oraz role komediowe stworzyły wrażenie niepoprawnie szczęśliwej kobiety. Jednak prawda o jej życiu nie jest tak jednowymiarowa. Odniosła wielki sukces, ale został ona przyhamowany wieloma rozczarowaniami, m.in. oskarżającymi o zdradę rodakami, jak  i chorobą. 


Mimo, iż na całym świecie znana była jako "Brazylijska  Seksbomba", Maria de Camo - bo tak nazywała się na prawdę - urodziła się w Portugalii w 1909 roku. Pochodziła z biednej rodziny. Jej ojciec, z zawodu fryzjer, postanowił przeprowadzić się do Rio de Janeiro, by tam zaznać lepszego życia. To tam Carmen dorastała. Szkołę rzuciła w wieku piętnastu lat i zatrudniła się w sklepie z kapeluszami. Kochała śpiewać już jako nastolatka i to właśnie wtedy zmieniła imię i nazwisko na to, pod którym znamy ja dzisiaj. Nagrała demo dla RCA Victor, które stało się pierwszym z wielu jej przebojów.

Samba w tamtych latach postrzegana była jako muzyka niższej klasy, ale za to była bardzo popularna. Carmen zaczęła robić ją po swojemu i stała się znana jako Królowa Samby - w tamtych latach była gwiazdą, którą spokojnie można by zestawić na równi z pozycją i sławą (choć nie talentem ;) Madonny. Zapowiadano ją jako "Niezwykłą Dziewczynę".

Kiedy impresario z Broadway'u Lee Shubert odwiedził Rio w 1939 roku, i ujrzał Carmen wykonująca swoje show w Casino da Urca. Natychmiast podpisał z nią kontrakt na występy w jego nowym musicalu "Streets of Paris". Umowa oznaczała, że przez lata będzie musiała oddawać 50% wszystkich zarobionych u Shuberta pieniędzy. Jednak wbrew pozorom nie był to wcale taki zły układ. Carmen Miranda w niedługim czasie stała się najwyżej opłacaną gwiazdą w Ameryce~! Mimo, iż była przygnębiona wizją opuszczenia Brazylii, Carmen wiedziała, że to była wspaniała możliwość nie tylko dla niej samej, ale także na promocję brazylijskiej muzyki i muzyków. Na Broadway'u stała się sensacją. Kobiety zaczęły naśladować wygląd i styl Carmen, a jeden ze sklepów miał odlew jej twarzy, więc wszystkie manekiny na wystawach wyglądały dokładnie tak samo jak ona~!


Po osiemnastu miesiącach od sukcesu w Ameryce, Carmen powróciła do Brazylii, gdzie została powitana na lotnisku przez tysiące fanów. Słusznie zakładała, że jej zaangażowanie w szerzenie kultury brazylijskiej zostanie docenione. Myliła się jednak. Prasa prawie ja ukrzyżowała, twierdząc że zdradziła swe korzenie i została zamerykanizowana. Premiera jej występu została przywitana lodowatą ciszą co ją załamało. Był to początek jej walki, aby spróbować przechylić szalę krytyki ze korzyść swej osoby.

Druga Wojna Światowa oznaczała że Stany Zjednoczone, odcięte od europejskich rynków, skoncentrowały się na Ameryce Łacińskiej. Zapoczątkowały "Politykę Dobrego Sąsiada". Carmen Miranda była wielką Hollywoodzką gwiazdą a rząd widział ją jako przydatne narzędzie propagandy do scementowania relacji między Stanami Zjednoczonymi a Ameryką Południową. To czego nie rozumieli, to nacjonalizm krajów latynoskich. Carmen wystąpiła wspólnie z Betty Grable w filmie "Down Argentina Way", który Argentyna uznała za obraźliwy i zakazała go wyświetlać. "Weekend w Hawanie" z Alice Faye i Donem Ameche, kolejny film z udziałem Carmen Mirandy, jej rodacy uznali za obraźliwy ze względu na fakt, iż zagrała tam ona Kubankę - według nich Miranda okryła hańbą Brazylię.


Pomimo krytyki, jakiej doświadczała w Ameryce Południowej, Carmen Miranda była jedną z najbardziej popularnych osobowości w Ameryce Północnej. Jej mocno naładowane energią numery ożywiały filmy, jak w "The Gang's All Here". W nim, reżyser Busby Berkley, stworzył legendarną sekwencję obejmującą setki chórzystek, mnóstwo bananów oraz Carmen Mirandę jako "The Lady in Tutti Fruitti Hat". Po tym, już do końca utożsamiano ją z bananami. Nawet film rysunkowy "Chiquita Banana" został oparty na jej image'u, aby promować sprzedaż tych owoców. Bystra kobieta biznesu, jaką była niewątpliwie Carmen, zarobiła na produktach opartych na jej wizerunku więcej niż jakakolwiek inna gwiazda. Żyła na wysokim poziomie. Sprowadziła swoją rodzinę z Brazylii, aby mieszkać razem z nimi w jej bogatym domu w Beverly Hills. Praktycznie każdy Brazylijczyk, który przyjeżdżał do miasta, mógł być gościem w jej domu. 


Kiedy wojna się skończyła, skończyła się również fascynacja Stanów Zjednoczonych Ameryką Południową. Pokazy Carmen Mirandy nie zmieniały się za bardzo, a powiew świeżości jaki wprowadziła nieco się już wyczerpał. Starała się wymyślić coś nowego, co przykułoby uwagę odbiorców, więc utleniła włosy i wystąpiła w podwójnej roli w filmie "Copacabana", wyprodukowanym przez jej nowego męża Davida Sebastiana. Jak się później okazało i na tym polu w życiu prywatnym nie poszczęściło się Carmen. Jej  małżeństwo po prostu nie było szczęśliwe. Kiedy jej filmowa kariera przygasała, Carmen wcale nie zwolniła tempa i przepracowywała się występując w klubach i programach telewizyjnych. Zaczęła zażywać tabletki nasenne oraz tzw. pigułki PEP, które można by porównać działaniem do amfetaminy. Ostatecznie dostawała napadów lękowych oraz cierpiała na ciężką depresję. Zmęczona i zrezygnowana Carmen wróciła do Brazylii, aby podreperować swoje zdrowie.


 Zdawało się, że stopniowo zaczęła wracać do siebie. Zanim jednak całkowicie odzyskała siły, powróciła do Stanów Zjednoczonych i swojego wyczerpującego harmonogramu występów. Obejmował on m.in. gościnny występ w programie telewizyjnym Jimmiego Durante. Podczas wykonania muzycznego numeru, upadła na kolana, lecz podniosła się i dokończyła rozpoczęty pokaz. Dla widowni i widzów mogło to wyglądać na element występu. Następnego ranka, będąc w domu, zmarła na niewydolność serca w wieku zaledwie 46 lat. 

 

Jej ciało zostało przetransportowane do Rio de Janeiro, gdzie też została pochowana. Z okazji pogrzebu ogłoszono w Brazylii żałobę narodową, a w kondukcie pogrzebowym wzięło udział około pół miliona ludzi.

Niedługo potem zbudowano w Rio muzeum na jej cześć, a w 1995 roku pował głośny film biograficzny "Carmen Miranda: Banana is my business".



Mit Carmen Mirandy utrwalany jest do dziś gdziekolwiek i kiedykolwiek odbywa się karnawał. Zawsze pojawiają się dziesiątki uczestników, którzy tańczą na ulicach ubrani tak jak ona: z turbanami na głowach ozdobionymi owocami,  w falistych spódnicach i masą biżuterii. Ale to właśnie jest duch Carmen Mirandy - żarliwa radość, która uczyniła ją Wieczną Królową Karnawału.

***

W piećdziesiąt lat po jej śmierci brazylijska edycja pisma Vogue zdecydowała się zrobić sesję zdjęciową poświęcona pamięci Carmen Mirandy. Oto niektóre z nich: