... KRÓLOWĄ BURLESKI
Przebyła pani długą drogę od prowincjonalnego Michigan w USA
do statusu światowej ikony stylu burleski.
Zawsze
pragnęłam być najlepsza w tym, co robię. Moi rodzice rozwiedli się, kiedy
miałam 13 lat. Matka zawsze mnie wspierała. Ojciec zaakceptował moje zajęcie
dopiero, kiedy zobaczył mnie na zdjęciach w „Playboyu". Byłam
zwykłą dziewczyną, ale chciałam zostać kimś wyjątkowym.
Na czym ta pani wyjątkowość
polega?
Najpierw zabawa strojami, fryzurą, makijażem
była hobby, które pozwalało mi wcielać się w postaci, które nie były
mną. To taka gra dodająca pewności siebie i pozwalająca poczuć się
bardziej sexy. Jeszcze kilka lat temu traktowano mnie jak ekscentryczne
dziwadło nie z tej epoki. Nie przejmowałam się tym i dzięki
temu wygrałam! Często słyszę, że moim znakiem rozpoznawczym są czerwone
usta, jasna cera i elegancja w stylu retro. Ważny jest każdy
szczegół. Jedno jest pewne – nigdy nie zobaczycie mnie
w dżinsach!
Nawet Marilyn Monroe je nosiła.
MM razem
z Ritą Hayworth i innymi gwiazdami lat 40. są moimi ideałami
kobiecości. Ubieram się tak wytwornie jak one nie po to, by się
podobać mężczyźnie, ale dla samej siebie. Dla przyjemności bycia
elegancką o każdej porze.
Pracując np. w banku, raczej
nie można się ubierać jak pani.
Zawsze można pamiętać o czerwonej
pomadce i butach na wysokich obcasach. Dostaję mnóstwo maili
od kobiet – od wykładowczyń z uczelni, lekarek,
sprzedawczyń. Przysyłają mi zdjęcia, by pokazać, że ubierają się jak
ja. Mamy wolny wybór i powinnyśmy z niego korzystać.
Dlaczego wróciła moda
na burleskę i dziewczyny pin-up?
Ludzie lubią zmysłowość w stylu retro,
bo pozwala ona tęsknić za czasem minionym. Wiele pań czuje się dzięki
burlesce bardziej kobieco, a panowie prawdziwie męsko. Przy okazji
to znakomita zabawa strojami, a przecież kobiety kochają się ubierać,
a panowie je rozbierać. Zwłaszcza jeśli pod spodem kryje się ponętna
bielizna, która jest ważnym elementem uwodzenia.
Nie czuje się pani czasami
w tej grze jak przedmiot?
Jestem osobą niezależną, która sama produkuje, opracowuje
i wykonuje swój show. Samodzielność fi nansowa daje mi też sporą
niezależność dotyczącą spraw nie tylko materialnych. Nikt mi
nie rozkazuje, a ja nie muszę ulegać. Mam nad tym, co robię
i kim jestem, całkowitą kontrolę.
Może więc jest pani feministką
w nowej wersji, która nie ma problemów z tym, że może
być samodzielna i jednocześnie wzbudzać pożądanie?
Nie czuję się symbolem seksu. Raczej
alternatywą dla platynowej blondynki, która jest wymysłem męskiej
fantazji, ale niekoniecznie osobą z krwi i kości. Jestem swoją własną
kreacją i bytem całkowicie autonomicznym.
WPROST
Numer: 13/2009